Koncert System Of A Down w Łodzi – relacja

System Of A Down poznałam dość późno, bo w liceum. Szybko zakochałam się w ich muzyce, choć dzisiaj takie sformułowanie wydaje mi się cokolwiek śmieszne – ale wtedy była to śmiertelnie poważna sprawa. Z czasem gust muzyczny nieco mi złagodniał, niemniej mam sentyment do wielu cięższych zespołów, których płyt obecnie słucham zdecydowanie rzadziej. System Of A Down należy do tej właśnie kategorii, a wczorajszy koncert w Łodzi był swego rodzaju spełnieniem marzeń.

…które zaczęło się od rozczarowań. Atlas Arena okazała się niezbyt fortunnym miejscem na tego typu koncert: Golden Circle zajmowało połowę płyty (widać organizatorom bardzo zależało na zarobku), a scena była tak niska, że nawet w z tej strefy niewiele było widać. Kolejnym mankamentem okazał się brak telebimów. Mnie osobiście niezbyt on przeszkadzał, ale bardzo współczuję osobom mającym miejsca na trybunach. Wątpię, żeby coś widzieli. Również nagłośnienie pozostawiało wiele do życzenia. Najpierw słyszałam tylko śpiew fanów (w gruncie rzeczy, nie mogę tego uznać za duża wadę – ludzie po prostu dobrze się bawili), ale później docierała do mnie tylko ściana dźwięku, która uniemożliwiała nawet rozróżnianie poszczególnych utworów, a basy sprawiały, że moje wnętrzności zwijały się w supełki.

Miłym zaskoczeniem było dla mnie punktualne rozpoczęcie koncertu. Swoją drogą, to dość przykre, że coś, co powinno stanowić normę, jest jedynie przyjemnym rozczarowaniem… Zespół zagrał równo dziewięćdziesiąt minut i zszedł ze sceny bez bisu. Fani nawet nie domagali się go jakoś gorąco, ponieważ na scenie od razu znaleźli się techniczni i zaczęli zwijać sprzęt. Rozumiem, że w kontrakcie był ustalony czas koncertu, jednak ukłonem dla publiczności byłoby zakończenie głównej części występu piętnaście minut wcześniej i poświęcenie ich na zagranie bisu. Cały czas towarzyszyło mi również wrażenie, że muzycy przyjechali tylko wypełnić obowiązki, brakowało mi jakiejś wyczuwalnej radości z wspólnego grania.

Plusem były nowe aranżacje utworów oraz energia, jaka momentalnie rozpaliła cała halę – choć za to podziękowania należą się raczej fanom, którzy postanowili się dobrze bawić. Atmosfera udzieliła się również mnie – zwykle raczej stoję spokojnie, po prostu chłonąc wszystkimi zmysłami to, co dzieje się wokół mnie. We wtorek jednak trochę poskakałam, pośpiewałam i poklaskałam zgodnie z nawoływaniami Serja Tankiana.  Innymi słowy: bawiłam się naprawdę świetnie, ale Atlas Arenę opuściłam z mocnym uczuciem niedosytu.

Nie mogę powiedzieć, że był to zły koncert, ale widziałam wiele lepszych. Wydaje mi się też, że byłabym dużo bardziej zadowolona, gdybym widziała i słyszała choć trochę więcej. Mimo wszystko nie żałuję tego wyjazdu – spełniłam jedno ze swoich marzeń, ale jeśli System Of A Down zagra jeszcze kiedyś w okolicy, raczej już się nie wybiorę. Ten jeden raz w zupełności mi wystarczy.

 

Dodaj komentarz